Pieszo
przez Islandię
Samolot wznosi się w powietrze zaraz po zmroku, jednak już mniej więcej w połowie drogi słońce z powrotem wyłania się spod horyzontu. Tej nocy, jak i przez cały następny miesiąc nie zrobi się ciemno. Po kilku godzinach lądujemy na międzynarodowym lotnisku, wśród pól starej lawy i wulkanicznego żwiru. Na zewnątrz temperatura wynosi
9 stopni C. Dziękujemy państwu za podróż. Wychodzimy, jest pusto i rzeczywiście dość chłodno jak na początek lipca. Tak rozpoczyna się nasza wędrówka przez wyspę, której mieszkańcy najczęściej będą nas witać pytaniem: Ale dlaczego akurat na Islandię?
WYSPA
Kiedy w IX wieku norweski wiking Ingólf Arnarson po raz pierwszy postawił stopę na nienazwanej jeszcze wyspie, zastał tam tylko garstkę irlandzkich mnichów. Irlandczycy, odwiedzający tę krainę od kilku stuleci, nie mogli odtąd liczyć na sprzyjający religijnemu skupieniu spokój. Za Ingólfem podążyło wielu jego ziomków, budowali grody, uprawiali ziemię, obradowali w pierwszym europejskim parlamencie, walczyli, pisali sagi. Wszystko to działo się na obrzeżach wyspy. Jej groźne i niedostępne wnętrze stało się krainą wyjętych spod prawa.
INTERIOR
Minęło ponad tysiąc lat, zmieniło się wszystko, a Interior wciąż pozostaje bezludny. I to właśnie on jest celem naszej wyprawy – postanawiamy przejść przez wyspę z północy na południe. Oczywiście, nie obawiamy już się zbójców i banitów. To, co budził nasz niepokój, ale zarazem i fascynację, to wulkaniczna pustynia Ódáðahraun, jej wichry i piaskowe burze, niekończące się pola lawy oraz Vatnajökull – największy europejski lodowiec.
WYPRAWA
Jezioro Mývatn i okoliczne ptasie lęgowiska na północy wyspy to ostatni zielony akcent na naszej trasie. Stąd zaczynamy nasz marsz na południe. Nie jest łatwo. Pustynia broni się zaciekle – wiatr wieje w twarz tak mocno, że trudno w ogóle się poruszać. A co dopiero iść z plecakiem wyładowanym jedzeniem na prawie miesiąc. I zapasem wody, o którą tu wszędzie trudno.
PEJZAŻE
Widoki spod szczytu Námafjall przywołują na myśl fantastyczne krajobrazy z powieści Tolkiena. Tu na górze jest bardzo kolorowo, stoki przybierają barwy pomarańczowe, złote, gdzieniegdzie nawet niebieskawe. Dolina natomiast jest czarna aż po horyzont. Nieopodal dymiące szczeliny przecinają ziemię w kilku miejscach, a wokół pustych kraterów pełzną siarkowe opary. To tutaj właśnie astronauci z USA przygotowywali się do lotu na księżyc. Nie jest to świat przyjazny człowiekowi, jednak jest to świat piękny.
GRANICE
Gdzieś po drodze przecinamy Grzbiet Środkowoatlantycki, niespokojną granicę dwóch płyt tektonicznych: eurazjatyckiej i amerykańskiej. Islandia jest rozcięta na całej swojej długości i co roku jej części oddalają się od siebie. To rozdarcie dotyczy chyba nie tylko skorupy ziemskiej. Rozdarci są sami Islandczycy. Między kontynentem, a izolacją, między nowoczesnością, a czasem sag. Na ulicach Reykjavíku wszystko musi być w stylu high-tech. Niewielki kraj przoduje w europejskich statystykach dochodów i konsumpcji. A z drugiej strony Droga Narodowa nr 1 wciąż nie jest jeszcze wyasfaltowana na całej długości i nikt nawet nie zamierza tego zmieniać. Tak samo jak języka, który od czasów Ingólfa jest niemalże taki sam. Islandczycy bardzo dbają o zachowanie jego archaicznego charakteru. Brnąc coraz dalej na południe czarnej pustyni dużo rozmyślamy o tych ludziach, odważnych dzieciach krainy ognia i lodu. Już od kilku dni jedyne żywe stworzenia, jakie spotykamy to małe różowe kwiatki, rosnące na przekór wszystkiemu wśród lawy.
ASKJA
Musi być już gdzieś niedaleko… Od kilku godzin szukamy krateru Askji, a paskudna pogoda i nisko sunące chmury nie ułatwiają nam zadania. Widoczność na kilka metrów i wciąż to samo: dookoła czarno-czerwone jęzory lawy wśród śniegowych łach. Co pewien czas wyczuwamy w powietrzu niepokojący zapach siarki. Krater musi już być gdzieś niedaleko. Nagle, zupełnie niespodziewanie mgła się podnosi i dostrzegamy, że już od dłuższego czasu depczemy dno krateru. No tak, gigantyczne rozmiary Askji trudno sobie wyobrazić, zanim nie ujrzy się jej na własne oczy. Teraz dopiero widać, że brzegi krateru to wielokilometrowy łańcuch górski. A wewnątrz sama Askja: głębokie, dziwnie spokojne granatowe jezioro. Obok jej młodszy, niesforny brat: malutkie Víti w kłębach pary. Jest mlecznobłękitne, gorące i bulgocze.
PIEKŁO
Víti znaczy po islandzku piekło. Kąpiel w tym ciepłym piekiełku na środku pustyni okazuje się bardzo przyjemna… Nie jest to jedyne miejsce na wyspie obdarzone tak diabelską nazwą. Eldgjá – Szczelina Ognia – to podobno tylne drzwi do czarciego świata. Główna brama to oczywiście siejąca grozę Hekla, czynny wulkan na południu kraju. A my już od dwóch tygodni przemierzamy piekielne terytoria pustyni Ódáðahraun. Powoli opuszczamy krainę ognia i zbliżamy się do krainy lodu.
LODOWIEC
Vatnajökull pokazuje nam jęzor i szczerzy zęby szczelin. Przysypany wulkanicznym pyłem wygląda szaro i odpychająco. Marne mamy nastroje. Zwłaszcza, że u nas, na dole wciąż pada, a na lodowcu latem ma podobno lać dziesięć razy mocniej. Tu, pod jęzorem Kverkfjökull stoi chatka-schronisko, a jej strażnik daje nam dobre rady: Nie idźcie tam, a w żadnym wypadku nie próbujcie go trawersować. Zdobywa prognozę pogody na naszą trasę: będzie beznadziejnie. Całe szczęście prognozy sprawdzają się rzadko i ta również okazuje się pomyłką meteorologów. Kolega strażnika, a zarazem wierny przyjaciel lodowca dzieli się z nami kilkoma sekretami Vatnajökull, wyposażeni w jego wiedzę ruszamy na południe.
CODZIENNOŚĆ LODOWA
Co się może zdarzyć na lodowcu w ciągu tygodniowego marszu? Oj, wiele rzeczy: ślepota śnieżna, wiatr i podarty namiot, szczeliny jak kryształowe komnaty, wieczorna muzyka lodowcowa, zwichnięta kostka i potężny kawał czekoladowego ciasta od islandzkich glacjologów w samym środku białej pustki. Dla nas lodowiec to jednak przede wszystkim ciężka praca – metr po metrze wydzieramy naszą drogę na południe, ku morzu. A o czym się rozmawia podczas marszu w miarę topnienia zapasów? Oczywiście, o jedzeniu!
RYBA
Na obiad Margaret podaje rybę. To nie fatamorgana, to tylko wspomnienia sprzed kilku tygodni. Siedzimy w domku letniskowym (!) na polu starej lawy z widokiem na krater wygasłego wulkanu. Margaret z rodziną tydzień wcześniej wróciła z urlopu z Polski i cieszy się, że może teraz ugościć Polaków na Islandii. U nas podobały im się najbardziej drzewa, no i jedzenie: pierogi, barszcz, bigos. Tam wszystko to zastępuje ryba. Nieurodzajna Islandia nie przeżyje bez ryby. Ryba daje pracę wielu Islandczykom, a i pozostali są zależni od ryby. O rybę nieraz wybuchały wojny. A dziś spierają się
z europejskimi ekologami o wieloryby. Od stuleci jadano na islandzkie święta potrawę ze skóry wieloryba, a teraz Europa zakazuje im połowów. Że niby jakiś Niemiec nie widział jeszcze w życiu wieloryba! A co im do naszego jedzenia? denerwuje się córka Margaret. Nagle, po obiedzie cała rodzina odwraca się i z niepokojem wsłuchuje się w wiadomości telewizyjne. Na twarzach zmartwienie. Za chwilę poznajemy przyczynę, padła jedna z przetwórni rybnych gdzieś w Fiordach Zachodnich…
MORZE
Z każdym dniem coraz bliżej do końca lodowca i to dodaje nam energii, choć wyglądamy jak w przysłowiu: „wiódł ślepy kulawego”. Łukasz zgubił okulary i w tekturowej masce na chore oczy toruje ślady, po których z trudem wlokę się na dwóch kijkach i tej jednej nodze, która jest w porządku. No, ale w końcu docieramy do Jöklasel. A tam ciepła kawa, turyści opalają się na tarasie. My ledwie stoimy na nogach, ale jest nam wspaniale: Interior, dzikie serce Islandii, już za nami. Szumi morze, słychać kwik ptaków – cóż za radość. Jak dobrze znów czuć pod stopami zieloną trawę. Jedziemy autostopem do najbliższego miasta. Kiedy was zobaczyłem tam na drodze pomyślałem sobie: oto bardzo zmęczeni i szczęśliwi ludzie mówi kierowca małego jeepa wioząc nas do Höfn. Trzeba przyznać, że ma racje.
A WIĘC DLACZEGO NA ISLANDIĘ ?
Później, za kilka dni siedzimy nad brzegiem Jökulsárlón – lodowcowej laguny. Co pewien czas od czoła Breiðamerkurjökull odrywają się lodowe góry, dryfują długo po wodach jeziora, potem płyną krótką rzeczką, by zniknąć na zawsze w wodach oceanu. Siedzimy i patrzymy na taką błękitno-złotą, wieczorną bryłkę lodu. Dziś jest tu, za chwilę już jej nie będzie. Dziś jesteśmy jeszcze tu na Islandii… Wiadomo dlaczego.
Agnieszka Wroczyńska
Agnieszka i Łukasz Wroczyńscy za przejście Interioru latem 1999 r. zdobyli nagrodę główną w kategorii Europa w konkursie Podróżnik Roku 2000, organizowanym przez miesięcznik Podróże.
|