DANE
   HISTORIA
   LUDZIE
   JĘZYK
   KUCHNIA
   TURYSTYKA
   KSIĄŻKI
   FAQ
   SONDA
   INNE STRONY
   WIADOMOŚCI
   ARTYKUŁY
   KAWIARENKA
INNE
   O AUTORZE
 

Islandzki lodowiec odsłania swoją tajemnicę z II wojny światowej

 

Wraz z cofaniem się lodowca Gígjökull (jest częścią Eyjafjallajökull, słynnego z wybuchu wulkanu w 2010 roku, który sparaliżował ruch lotniczy nad Europą), spod lodu zaczęły wyłaniać się szczątki amerykańskiego bombowca z okresu II wojny światowej.

Siła ruchów lodu jest tak duża, że wrak samolotu został poważnie zniszczony. Mimo że okolica wygląda jak złomowisko, to jego poszczególne części są łatwo rozpoznawalne. Katastrofę przeżyła cała 10-osobowa załoga.

„Wędruję od dłuższego czasu i odkąd tego lata usłyszałem o tym wraku, jestem podekscytowany. Uznałem to za fascynującą historię, a kiedy powiedziałem moim przyjaciołom, oni również stali się niespokojni” - mówi Guðmundur Gunnarsson, były burmistrz Ísafjörður, który w ten weekend udał się ze swoimi przyjaciółmi do wraku. Obejrzeli miejsce i zrobili zdjęcia.

Pechowy samolot rozbił się na Eyjafjallajökull 16 września 1944 r. Był to bombowiec B-17, znany jako „latająca forteca”. Samolot leciał do Anglii, aby wziąć udział w nalotach na Niemcy. Wylądował na lotnisku w Keflavík celem dotankowania, po czym wyruszył w dalszą trasę.

Pogoda na Islandii była trudna i załoga zgubiła się. Samolot wylądował awaryjnie w rozlewisku rzeki, po czym rozbił się o lodowiec. Szczegółowo o przebiegu wypadku i o tym, jak załoga dotarła do siedzib ludzkich napisał dziennikarz Árni Alfreðsson w artykule w Morgunblaðið w czerwcu 1996 r. Wojsko amerykańskie udostępniło wówczas część trzymanych w tajemnicy informacji na temat wypadku.

Wiemy stąd np. że drugi pilot, który z niepokojem obserwował oblodzenie na prawym skrzydle, pociągnął z ster i krzyknął do pilota, ostrzegając o górze po prawej stronie. Mimo ostrego skrętu samolot się rozbił. Awaryjne lądowanie przebiegło dość łagodnie, ponieważ samolot wylądował w śniegu i sunął się po nim, aż zatrzymał się w rowie. Drugie skrzydło samolotu oderwało się i silniki stanęły w ogniu. Kilku członków załogi wyskoczyło z maszyny, gdy się zatrzymała. Jeden był całkowicie zakopany w śniegu, ale jego towarzyszom udało się go wydostać.

Mężczyźni szukali drogi, ale zdecydowali się wrócić do wraku, gdy pożar ustał. Nie udało się nawiązać łączności z bazą ani wysłać sygnału SOS, zresztą członkowie załogi nie wiedzieli, gdzie się znajdują.

Dwie doby po katastrofie zdecydowali się wyruszyć do osady, ponieważ jeden z nich zobaczył światło w dolinie. Z trudem udało się zejść z lodowca i przekroczyć rozlewiska rzeki Markarfljót, aa kiedy zapukali do miasta, okazało się, że światła pochodziły ze wsi Fljótshlíð (na wschód od miasta Hvolsvöllur). Wkrótce wszyscy zostali uratowani.

Pod koniec tego samego miesiąca Amerykanie odbyli dwie wyprawy na lodowiec. Przód maszyny był wówczas całkowicie zakopany w śniegu, a tylna część była ledwo widoczna. Dokopali się do wnętrza, zabierając co się da, głównie rzeczy osobiste załogi. Drugiej wyprawie nie udało się już dotrzeć do wraku.

Samolot zniknął w lodowcu, ale dziś jest przez niego zwracany. Jest to związane z naturalnymi ruchami lodowca i nie ma związku z ocieplaniem klimatu.

W 2001 roku Árni Alfreðsson poszedł z przyjaciółmi wykopać silnik, a w 2004 roku straż przybrzeżna usunęła potencjalnie niebezpieczne przedmioty, w tym karabiny maszynowe. Samolot raczej nie miał bomb na pokładzie.

Guðmundur uznał podejście do miejsca wypadku za fascynujące, o czym pisze w poście na Facebooku. „Lodowiec wtargnął do maszyny. Niczym prasa hydrauliczna. We wraku wciąż widać ubrania, buty i spadochrony, sprzęt elektroniczny i masę złomu. Guðmundur powiedział dziennikowi Morgunblaðið, że zachowały się nawet takie ślady obecności człowieka, jak niedopałki papierosów. Liczy, że ​​ludzie potraktują to miejsce z szacunkiem i wszystko pozostanie na swoim miejscu.

Na podstawie artykułu: Helgi Bjarnason, Morgunblaðið, 16 września 2020.
Zdjęcia: Guðmundur Gunnarsson