|
Dlaczego Islandia? Wojciech Majsik Dlaczego
Islandia? Odpowiedź jest prosta – to najciekawszy geologicznie zakątek
Europy! Od trzech lat nasza szkoła – Społeczne Liceum Ogólnokształcące
STO w Skierniewicach – organizuje obozy geologiczne na terenie Polski.
I właśnie w lipcowy, upalny i słoneczny dzień 1997 roku, który przyszło
nam spędzić w
poszukiwaniu minerałów w kamieniołomie Rogoźnica, narodził się pomysł
zorganizowania wyprawy na Islandię. Może było wtedy zbyt gorąco, może
nasze głowy zbyt rozpalone, i stąd ten pomysł? Zdawało nam się, że
warto pokazać naszym „początkującym geologom” kraj, który
powiększa swoją powierzchnię bez udziału w konfliktach zbrojnych –
dzięki szczodrobliwości natury. A także kraj, który jest ubogi w złoża
surowców mineralnych, nie dysponuje niczym poza stadami baranów i bogatymi
łowiskami ryb, i mimo braku złóż surowców energetycznych, jest
w tej dziedzinie samowystarczalny. Klamka zapadła –
jedziemy na Islandię! Łatwo było powiedzieć, trudniej zrobić, ale udało
nam się zgromadzić fundusze i zdobyć niezbędne informacje. Wybraliśmy
drogę powietrzną – krócej, mniej komplikacji, a koszt niewiele wyższy.
Ruszyliśmy 12 lipca 1999 r. Po całonocnej podróży autokarem dotarliśmy
do Frankfurtu n. Menem. Kupiliśmy najtańsze bilety – ok. 760 DM
– na samolot wylatujący dopiero o godz. 23:05. Pakujemy się do
Boeinga 737 linii Icelandair – rejs do Keflaviku. Podróż, jak to
podróż, trochę trzęsło przy turbulencji – ale lądowanie! W
Keflavíku godzina 1:20, a tu (szok!) widno jak u nas około 20:00.
Bezproblemowa odprawa celna (wymiana waluty) i wsiadamy do Fly-busa –
autokaru, który kursuje pomiędzy Keflavíkiem a stolicą. Przy drodze świecą
latarnie, ale już zupełnie niepotrzebnie. Musimy
wysiąść wcześniej, bo noclegi mamy w Hafnarfjördur (to miasteczko
portowe na przedmieściach Reykjavíku). Kierowca, którego prosiliśmy o
zatrzymanie się jak najbliżej schroniska, nie wie gdzie ono jest –
wysiadamy w szczerym polu. Idziemy w stronę najbliższych zabudowań aby
„zasięgnąć języka”. W niektórych domkach świeci się
jeszcze światło. Pukam do pierwszego z nich. Otwiera roznegliżowany
„tubylec” – na szczęście zna angielski (jak się okazało
na Islandii angielski jest drugim, niemalże urzędowym językiem). Proszony
o wskazanie drogi, jest gotowy zawieźć nas do schroniska swoim samochodem
(życzliwość Islandczyków jest chyba ich cechą wrodzoną –
wielokrotnie mieliśmy możliwość przekonać się o tym). Kiedy mówię,
że jesteśmy grupą 8-osobową jest zakłopotany, ale ubiera się i ruszamy
samochodem we dwóch. Schronisko znajduje się nie dalej niż 500 m. Jest
bardzo sympatyczne i schludne, a my bardzo zmęczeni. Nie robimy kolacji,
ale po dwóch dobach podróży warto byłoby dokonać małej ablucji. W
pomieszczeniach do higieny osobistej czujemy jakiś dziwny zapaszek. Odkręcamy
ciepłą wodę – zapaszek (stare, zgniłe jaja) nasila się. Chwila
zastanowienia (jest 2:30, więc
mamy kłopoty z logicznym myśleniem) i olśnienie – to woda ze źródeł
geotermalnych! Po kąpieli pakujemy się do pokojów Budzimy się
rano i kolejny szok Tym razem termiczny! Frankfurt pożegnał nas upałem
(ok. 30 oC) i burzą – na schroniskowym termometrze „aż" +
6 °C. Ubieramy się zimowo i wyruszamy zwiedzać stolicę Islandii (ok. 108
tys. mieszkańców, czyli 40 % całej ludności wyspy). Zabudowa Reykjavíku
przypomina trochę polskie miasta prowincjonalne lub osiedla domków
jednorodzinnych. Domy głównie jedno, bądź dwukondygnacyjne, niewiele wieżowców
i, bliskich naszym oczom, bloków. Kiepska pogoda (zimno, wiatr i deszcz)
nie zachęca do zwiedzania portu. Oglądamy tylko to, co polecają
przewodniki. Obiad typowo polski: pizza calzone – nie mamy odwagi spróbować
islandzkich przysmaków. Próbujemy (Musk® i ja) zorientować się w możliwościach
wynajęcia jakiegoś środka lokomocji po Islandii, bez powodzenia, i
wracamy do schroniska. Od czwartkowego rana Victor® dzwoni do firm
wynajmujących samochody. Pomaga nam w tym (z dobrym
skutkiem) obsługa schroniska. Koło południa udaje nam się wypożyczyć
forda econoline (busa na osiem osób + dużo miejsca na bagaże). Właściciel
wypożyczalni zjawia się osobiście (z pojazdem) w naszym
schronisku. Około 14:00 wyruszamy na podbój wyspy. Trasę
ustalamy w drodze. Ruszamy w kierunku południowym – do Hveragerdi
– islandzkiego „miasta szkła". W tej małej wiosce
koncentruje się „rolnictwo” Islandii. W
szklarniach, ogrzewanych energią geotermalną, dojrzewają islandzkie
pomidory, ogórki, banany i owoce tropikalne (niezbyt smaczne). Kilka
kilometrów dalej widok, którego nikt z nas wcześniej nie oglądał
– wybrzeże Atlantyku. Robimy zdjęcia (jakżeby inaczej) i łapiemy
kierunek na drogę nr 1 (najlepszą drogę na Islandii), podziwiając po
lewej stronie strome urwiska islandzkich gór, a prawej stronie wybrzeże
Atlantyku. Droga nr 1, wbrew doniesieniom, jest całkiem znośna, z równą
nawierzchnią i niewielkim ruchem. Tylko czasami utrudniają nam jazdę
ekipy naprawcze. Mijamy najdłuższą rzekę Islandii Thjórsę, wzburzoną
i bardzo „energicznie" wykonującą swoją erozyjną pracę. Podróż w kierunku Vík
– przecudowna! Widoki jak z „National Georgraphic". Po
drodze zbaczamy w kierunku Hekli – najsłynniejszego wulkanu Islandii
– oglądamy jej pola lawowe. Dookoła nas ogromna różnorodność
ukształtowania, równinne pola lawy i wyrastające z nich masywy skalne.
Wokoło pustynia, nie ma żywej duszy. Po drodze zatrzymujemy się przy
wodospadzie Seljalandsfoss – pierwszym, jaki zobaczyliśmy na
Islandii. Zauroczeni widokiem, robimy krótki postój (pstrykamy zdjęcia),
dajemy się zmoczyć strugom opadającej wody. Musk®, chyba z wrażenia,
zapomina zabrać torbę z obiektywami. Ruszamy – widoki dalej
niesamowite, strome urwiska opadające do plaż Atlantyku. W okolicach Vík
oglądamy trzy skały sterczące z oceanu. Po drodze robimy jeszcze postój
przy wodospadzie Skógafoss – jednym z najpiękniejszych na Islandii.
Masa spadającej wody (z ok. 60 m), gniazdujące obok ptaki i huk rzeki
– „to coś, co nas podnieca”. Droga biegnie dalej pomiędzy
polami law poduszkowych śmiesznie porośniętych mchem. Do Parku Narodowego
Skalftafell docieramy ok. 23:00. Znajdujemy nocleg (znów dzięki życzliwości
Islanczyków) w wiosce u stóp lodowca Vatnajökull. Podziwiamy prześliczny
kościółek kryty darnią. Śpimy w układzie 6 + 2, tzn. sześć osób w
domku czteroosobowym oraz Victor® & Musk® w samochodzie. Po
"ciasnej" nocy wyruszamy: Małgorzata, Zosia, Rafał, Adam,
Krzysztof, Victor® i ja nad lodowiec, a Darek (Musk®) –
zapalony ornitolog – na połów maskonurów. Pogoda zapowiada się
typowo „islandzka" – pochmurno, wietrznie i niezbyt
sympatycznie. Na początku wszystko wygląda nieźle. Wspinając się na grzędę
skalną pomiędzy jęzorami lodowca Vatnajökull podziwiamy wodospad wykształcony
w bazaltach (przepiękne słupy, będące
dowodem blokowego wietrzenia bazaltów). Wspinamy się –
im wyżej, tym gorzej. Zrywa się silny wiatr, zaczyna padać deszcz, a
temperatura ciągle spada (zgodnie z prawami fizyki). Na wysokości ok.
1.000 m n.p.m. jest tak zimno, że zakładamy wszystkie ciuchy jakie zabraliśmy
ze sobą. W warunkach prawie arktycznych (naprawdę!) jemy śniadanie i
ruszamy dalej. Żałujemy, że pogoda (niskie chmury) nie pozwala nam na
sfotografowanie przepięknych widoków. Schodzimy – poniżej stratusów
ukazuje nam się jęzor lodowcowy z pięknie
wykształconymi serakami. Schodzimy jeszcze niżej, i jesteśmy w piętrze
„islandzkiego regla" – zaroślach krzewów i drzew o wysokości
ok. 3 m. Zmęczeni docieramy do podnóża Vatnajökull. Wracamy do
schroniska – tym razem są to sale szkolne. Jesteśmy padnięci,
robimy wspólną kolację, dzielimy się wrażeniami. Zwłaszcza
„dzieli się” Musk®, który po całym dniu spędzonym wśród
maskonurów (naprawdę istnieją!), mew i głuptaków, zdaje się że ma dość
(co w jego przypadku jest nieprawdopodobne) wszelkich pierzastych. Idziemy
do łóżek (materaców) i zasypiamy kamiennym snem. Następnego dnia
ruszamy w stronę Höfn. Chcielibyśmy zobaczyć Glacier Lagoon –
zatokę, do której spływa jeden z jęzorów lodowca Vatnajökull. Widok
laguny – iście niesamowity! Niebieskawa woda, niebieskawe odłamki
lodu, czarna plaża i fragmenty lodowca leżące na plaży! Największe wrażenie
zrobiła na nas czarna plaża!Ponieważ
pogoda w dalszym ciągu była „islandzka" – decyzja mogła
być jedna – wracamy do Reykjavíku. Zabieramy z Vík turystkę z
Finlandii (stoi na poboczu drogi nr 1 w strugach ulewnego deszczu) i
jedziemy do Laugarvatn. Po drodze oglądamy znowu widoki zapierające dech w
piersiach – islandzkie wodospady, samotny stożek Hekli, chaty
„przytulone" do skalnych urwisk. Późnym południem dojeżdżamy
do Laugarvatn. W międzyczasie
mamy małą przygodę z policją – Victor® siedzący za kierownicą,
miał najwyraźniej zbyt ciężkie buty. Skutek – na policyjnym
radarze jarzą się cyferki 109 km/h (o 19 za dużo). Na szczęście skończyło
się na pouczeniu. Miejscowość Laugarvatn i schronisko, które jest położone
na brzegu jeziora zasilanego wodami geotermalnymi, to cud. Sypialnie (zupełnie
jak w domu) – rewelacyjne, a na parterze living room i kuchnia, gdzie
można przyrządzić swojskie potrawy. Po świetnie przespanej nocy ruszamy
dalej. Kierunek – Gulfoss! Mamy szczęście – zza chmur wychyla
się odrobina słońca, czyli jak na Islandię, jest bardzo pogodnie.
Wodospad („Złoty") robi na nas ogromne wrażenie. Masa wody
spadająca w dół nie może równać się Niagarze, jednakże dwie kaskady
– jedna o wys. 11 m, a druga o wysokości od ok. 40 do 70 m spadająca
do rowu tektonicznego – to już coś! Na dodatek żółta barwa wody!
Zmoczeni pyłem wodnym Gulfossu – ruszamy dalej. Po kilkunastu
minutach jazdy dostrzegamy kłęby pary i tłumy turystów. Po zaparkowaniu,
ruszamy w tę stronę i po kilku minutach jesteśmy w centrum obszaru gejzerów
na Islandii. Fotografujemy (wymagany refleks) gejzer Strokkur, który
wyrzuca gorącą wodę na wysokość ok. 27 m, oraz pola martwicy wapiennej
wokół pozostałych gejzerów. Nasz podziw wzbudza misa Great Geysir
– gejzeru, który zaprzestał swojej działalności, a wyrzucał wodę
na wysokość ok. 60 m. Po obejrzeniu gejzerów jedziemy do Ţhingvellir
– miejsca, w którym Islandia „rozszerza się". Zabieramy
sympatycznych Francuzów (dziewczyna i chłopak), którzy objeżdżali wyspę
podobnie jak my. Ţhingvellir – to strefa styku płyty amerykańskiej
i euroazjatyckiej. Obie płyty rozsuwają się z prędkością od ok. 2 mm
do 2 cm rocznie – dzięki temu Islandia powiększa swoją powierzchnię.
Strefa ryftu (szczelina) jest wypełniona wodą o niewyobrażalnej wręcz
przeźroczystości, uzupełniona wodospadami, a także islandzką historią
– tutaj właśnie zebrał się pierwszy parlament nowożytnej Europy w
930 r. Po drodze podziwiamy zakład geotermalny Nesjavellir, który
zaopatruje Reykjavík w ciepłą wodę. Nasza podróż dobiega końca.
Wracamy do Hafnarfjördur. Już pełni wrażeń, mamy przed sobą jeszcze
jeden islandzki dzień. Postanawiamy, że część grupy w poniedziałek
„wymoczy" swoje ciała w Blue Lagoon – kąpielisku wody
geotermalnej w Grindavíku, a Zosia i ja zasięgniemy informacji dotyczących
wykorzystania wód geotermalnych.. We wtorek rano przygotowujemy się do
wyjazdu. Żegnamy się z obsługą schroniska (zostawiamy im w podarunku
proporczyk Polski i Skierniewic) i ruszamy na lotnisko. Lot rewelacyjny
– oglądamy Islandię „z lotu ptaka",
obserwujemy różne
typy chmur z wysokości ok. 9 km, wybrzeże Wielkiej Brytanii i
Holandii oraz platformy wiertnicze na Morzu Północnym. Lądujemy na
frankfurckim lotnisku ok. 23:00. Po odebraniu
bagaży ruszamy w stronę schroniska. Znajdujemy je, i zszokowani
trochę jego atmosferą, pakujemy się do łóżek. Po południu wyruszamy
autokarem do Polski. We czwartek 22 lipca szczęśliwie docieramy do kresu
naszej podróży. Jesteśmy dumni, że nasza wyprawa powiodła się! P.S.
Organizatorzy i uczestnicy wyprawy serdecznie dziękują: - Przedsiębiorstwu
Transportowo – Handlowemu -
TUiR Warta w Skierniewicach, -
Urzędowi Miasta w Skieniewicach, - Centrum Edukacji i Pracy w
Skierniewicach, -
PH Island Export – Import w Gdyni za
wparcie finansowe, oraz -
Konsulowi Honorowemu Islandii w Warszawie –
Panu Bogdanowi J. Gumkowskiemu, -
Towarzystwu Przyjaźni Polsko – Islandzkiej w Warszawie, -
Towarzystwu Przyjaźni Islandzko – Polskiej w Reykjavíku za wsparcie logistyczne wyprawy.
| |